wtorek, 22 stycznia 2019

Szybki sposób na zmniejszenie stresu

Wczoraj był dzień babci, moja w zeszłym roku skończyła 90lat. W czasie wczorajszej rozmowy telefonicznej życzyłam jej dużo zdrowia, słonecznych dni i miłych uśmiechów od najbliższych. A ona zaskoczyła mnie mówiąc że bardzo dziękuje ale ona to wszystko ma, i jest bardzo szczęśliwa. Mówiła, że ma dość zdrowia żeby chodzić do kościoła i do sklepu po gazety, bo bardzo lubi czytać. Nic ją nie boli. Nic jej nie brakuje. Powiedziała: "Ja nic nie potrzebuję."

Dziś oglądałam w tv program o Wietnamie. Wielu ludzi tam chce żyć w tradycyjny wiejski sposób. Na przykład pływają na łodziach całymi rodzinami i hodują wodorosty bo tego chcą. Mogą wyjechać do miasta w każdym momencie i żyć wygodniej. W górach są wsie z tradycyjnym budownictwem i tradycyjnymi strojami na co dzień, bo tak im się podoba. Za to w chińskich górach jest taka wieś do której można się dostać tylko wspinając się na bardzo wysokie drabiny. Mieszkańcy przynoszą z miasta zakupy w plecakach nawet 50 kilogramowych. Chcą tam mieszkać, tam im się podoba.


Nasza dusza jest obserwatorem. Patrząc z punktu siedzenia duszy, która żyje wiele wcieleń, i która jest nieśmiertelna, która do tego ciała by się czegoś nauczyć, by obserwować, to wszystko jest dobre, bo wszystko jest jakąś nauką. A gdybyśmy mogli wybrać sobie kolejne życie, czy nie kusiła by nas spokojna chatka w Bieszczadach? Obiecuję, że w takiej chatce też byłby telewizor, a w nim filmy amerykańskie pokazujące piękne przestronne domy nad jeziorem. Wtedy można wpaść w pułapkę i całe życie tylko marzyć o przestronnym domu, i być nieszczęśliwym z powodu małej chatki. A gdyby tak wybrać przestronny dom na francuskim, prowansalskim wybrzeżu? Tam też są media. Tam też dowiesz się jak żyją inni, np na Hawajach, albo na Bali, że jedzą kokosy i mango prosto z drzewa. I znów całe życie spędzisz na marzeniach i żalu, że nie mieszkasz na Hawajach. Hawajska nastolatka regularnie ogląda serial o projektantach mody z Nowego Jorku, i co? I wcale jej się Hawaje nie podobają. A co ogląda chirurg z Nowego Jorku? --> film przyrodniczy o Bieszczadach.

O ile nie mieszkasz w slamsach, ani z agresywnymi alkoholikami, to każde miejsce na ziemi jest zajebiste. Żyj swoim życiem, podziwiaj je, obserwuj. Chłoń każdą chwilę.

Największą ulgę przynosi mi myśl że wyautowuję się z wyścigu szczurów. Już nic nie muszę (po za dbaniem o rodzinę, co robię i tak z miłości). Do szczęścia wystarczy mi podstawowa praca i podstawowa płaca. Nie głoduję, mam ubrania i suche łózko. Mam rodzinę, jesteśmy zdrowi. Mam wolność religii, nikt nas nie morduje. Mogę sobie w ogródku hodować marchewkę. Mogę sobie namalował obraz i sprzedać go na allegro. Moja dusza do zbawienia nie potrzebuje przestronnego domu na wybrzeżu. 

Więc jednym ze sposobów zmniejszenia stresu jest zaakceptowanie naszego życia, przyjmowanie go takim jakie jest, nastawienie na obserwację chwili. Chcesz nieustannie coś zmieniać i ulepszać? świetnie! Obserwuj to, ale bez presji że będziesz szczęśliwy dopiero i tylko gdy się uda zmiana.

Nasze otoczenie jest odbiciem nas samych, naszego wnętrza, jeśli nie podoba Ci się to jak żyjesz, to zacznij najpierw pracować nad swoim wnętrzem i obserwuj samego siebie jak się zmieniasz. Powoli systematycznie odrzucaj myśli pełne żalu, zazdrości, irytacji, i zastępuj je zrozumieniem, życzliwością, i opiekuńczością. Nie zdziw się jak zobaczysz że twoje otoczenie pięknieje. Gdy zmienisz nastawienie to przestaniesz rezonować ze swoim otoczeniem, więc najprawdopodobniej zmienisz miejsce życia na bardziej pasujące do nowych wibracji.

Więc wyluzuj, wszystko jest tak jak ma być. Obserwuj to.


niedziela, 20 stycznia 2019

Miłośc do innych wynika z miłości do siebie

Rok temu przeczytałam ta świetną książkę i po tym czasie widzę ile dobrego zdziałałam dzięki niej. 

"Możesz uzdrowić swoje życie" Louis L. Hay


Ta pozycja to powinien być elementarz pracy nad sobą jak nauka mycia twarzy, dla kilkulatków. Ta wiedza to powinien być przedmiot w podstawówce. To powinna być podstawowa higiena umysłu dla każdego, od małego bajtla. Dlatego każdy powinien to znać. Książka opisuje podstawowe zasady szacunku do samego siebie, jak dbać o siebie w sensie emocjonalnym. 

Chyba w naszym społeczeństwie jeszcze nadal mówienie o dbaniu o sienie bardzo źle się kojarzy ze skrajnym egoizmem, z złodziejskim bogaceniem się kosztem innych. Wydaje się jakby dbanie o siebie zawsze musiało być rabunkiem, tak jakby zawsze wszystkiego brakowało i jeśli chcesz coś mieć to musisz komuś zabrać, ukraść, obrabować. Z drugiej strony podziwiamy osoby zadbane, elegancko, modnie i drogo ubrane, w wygodnych samochodach i przestronnych domach.

Najciekawsze ćwiczenie z tej książki to było pytanie: Czy być się ze sobą ożenił? Oczywiście chodzi o hipotetyczną sytuację w której spotykasz taką osobę jak Ty, i czy taka osoba jest zachęcająca do wspólnego życia. Już pomińmy na razie wielkosłowne kochanie: Czy lubisz siebie? Moja pierwsza myśl była: nie za bardzo... hmm... dlaczego? Co mi się w sobie nie podoba? że nawet siebie za bardzo nie lubię, a wszyscy krzyczą że powinniśmy kochać samych siebie... Więc przeleciał mi w głowie szybki przegląd moich cech lepszych i gorszych i na pierwszy plan wysunęło sie to co mnie najbardziej wkurza i zniechęca. W te 5 minut odkryłam co tak naprawdę najbardziej zaniża moje poczucie własnej wartości i okazało się to teoretycznie łatwe do usunięcia. Mianowicie: przez ciąże zaniedbałam dietę i przytyłam, nie podoba mi  sie to że żrę śmieciowe słodycze i smażone mięso. Więc od tego momentu jestem na drodze do zmian, zmieniam dietę na zdrowszą. I już! minus wyeliminowany. Nie muszę już być od dawna na super zdrowej diecie żeby poczuć że jestem trochę lepsza. Samo postanowienie wystarczyło. 

Druga sprawa. Trzeba sobie wyobrazić (lub poczuć kto potrafi) że jest się swoją duszą, ogromną, starą, doskonałą i patrzy się na swoje ciało i umysł miotające się na tym świecie. Trzeba popatrzeć na małego siebie z punktu ogromnej duszy z troską, jak na dziecko, które się stara. Trzeba wybaczyć sobie wszystkie pomyłki, bo wynikały z braku łączności z duszą, i docenić wszystkie osiągnięcia, bo były zrealizowane w zagubieniu. Od teraz postanawiam się wspierać. Od teraz będę o siebie dbać i zrobię wszystko żeby się rozwijać. Dam sobie wszystko co najlepsze, ponieważ mam tylko siebie w tej podróży przez życie.

hmmm... dla niektórych może to zabrzmieć strasznie egoistycznie, ale tak naprawdę, gdy poczułam chęć wsparcia samej siebie, to nagle zniknęła ta wieczna irytacja która siedziała zawsze gdzieś w kącie i szeptała, że wszyscy są tacy wkurzający. Gdy poczułam się zadbana, gdy poczułam wsparcie i bezinteresowna chęć pomocy, to dopiero z tego wniknęła chęć pomocy innym. Bo ciężko jest dać innym to czego Ci brakuje.

czwartek, 10 stycznia 2019

Straciłam chęć na czekoladę, więc to o to chodziło...

Juz wiele razy usiłowałam odstawić słodycze, odwyk trwał max 3 dni, i w czasie tych 3 dni głód na słodkie był co raz większy. Dziś mija 3 dzień diety bezglutenowej i nie mam chętki na czekoladę. Dla mnie to szok, nowe doznanie. A cieszyłam się, że ta dieta nie eliminuje czekolady, że nie muszę z niej rezygnować, Sama się zrezygnowała. Zjadłam dziś czekoladkę z przyzwyczajenia i mi nie smakowała. Musiałam o tym od razu napisać. Jeszcze to do mnie do końca  nie dotarło. Więc chodziło o gluten, on coś miesza w trawieniu i wchłanianiu.

Po za tym dziś się dowiedziałam, że mam podwyższony cholesterol, więc to już dziewiąty z dwunastu objawów skąpoobjawowej celiakii.
Za parę dni będę mieć wyniki potwierdzające lub negujące celiakię. Tak czy siak i tak zostanę na tej diecie do końca życia.

środa, 9 stycznia 2019

Jest solidna nadzieja na wyleczenie niedoczynności tarczycy

Internete ostatnio twierdzi, że mam nietolerancję glutenu :) właśnie to sprawdzam dogłębnie. Dieta bezglutenowa rzeczywiście daje wspaniałe samopoczucie, czy nie jest to tylko efekt placebo dowiem się za tydzień lub dwa gdy minie pierwsza euforia. Internete twierdzi, że gluten niszczy jelita i powoduje problemy z wchłanianiem odżywczych elementów, a to z kolei skutkuje wieloma schorzeniami, m.in. niedoczynnością tarczycy. Jest nadzieja, jest motywacja. Na diecie bezglutenowej jelita regenerują się kilka miesięcy, trochę długo, a potem następuje uleczenie całego ciała. Na samą myśl już czuję się zdrowa. Jutro idę oddać krew do badania.

Przyciąganie siłą woli

Jak przyciągnęłam męża siłą woli, czyli wizualizacjami: każdego dnia co chwile wyobrażałam sobie to uczucie radości z powodu tego że jestem z kimś, gdy gdzieś szłam, to w myślach szłam za rękę, gdy gotowałam to w myślach gotowałam z kimś, już same te myśli dawały mi dużo radości, cały czas miałam w sobie to uczucie, że jest ta osoba, nikt konkretny, tylko mój wyśniony ideał. Po 3 tygodniach zadzwonił do mnie, znajomy ze studiów, nie gadaliśmy od 2 lat i nagle sobie o mnie przypomniał. Właśnie mija 6 lat, od 3 jesteśmy maleństwem.

Jak przyciągnęłam autko: to było skomplikowańsze bo jeździłam starym gruchotem, którego miałam już dosyć i zawsze jak gdzieś musiałam jechać to byłam wkurzona, więc musiałam zacząć od zaakceptowania i wdzięczności za tego starocia. Starałam się myśleć o moim aucie czule, przecież już tyle ze mną przeszło/przejechało. Starałam się dziękować za każdym razem gdy odpalałam. Nawet nie wiem kiedy i już mam nowy samochód od roku, może nie jakiś wypasiony ale bardzo wygodny.

Wszystko da się przyciągnąć ale nie o to chodzi, to jest pułapka, pułapka chcenia, bo to wszystko daje szczęście tylko na chwilę, a potem wraca się do dawnego stanu przygnębienia, wraca poprzednia depresja, albo wkurw. I znów sie szuka co by tu chcieć, szuka się nadzieii, że coś da w końcu szczęście. To nie o to chodzi, żeby ciągle coś sobie celowo stwarzać, bo nieustanne wizualizacje to ogromny wysiłek umysłu. I życie w przyszłości. I ciągły wewnętrzny przymus: muszę to mieć!

Największe wyzwolenie daje akceptacja tu i teraz, tej chwili, tego miejsca.

Niedawno dowiedziałam się, że moje dziecko ma nieuleczalnie chore serce, nie widać objawów, ale w każdej chwili może umrzeć. Dowiedzieliśmy się tego akurat w chwili kiedy skończył roczek, zaczynał chodzić do żłobka, a ja szukałam pracy i byłam pełna wizualizacji wspaniałej roboty. Chwilę zeszło zanim to do mnie dotarło, że cale do żadnej roboty  nie moge iść. Moja przyszłość i wszelkie chcenie legło w gruzach. Postanowiłam BYĆ z synkiem, zauważać chwilę, zauważać życie, być teraz z nim. I poczułam się wtedy tak jakbym całe życie biegła w jakimś morderczym maratonie przez Himalaje, i teraz pierwszy raz mogę odpocząć w ciepłej wannie. Pierwszy raz przestałam usilnie myśleć o tym czego chcę, przestałam chcieć, nawet myśleć o chceniu. Odpuściłam wszystko. I to jest ogromny relaks. Jest to co jest, doświadczam.

Może, to dziwnie brzmi że najbardziej zrelaksowało mnie ryzyko śmierć mojego dziecka, ale tak właśnie jest że tylko największe wstrząsy potrafią najgłębiej zmieniać.

Właśnie siedzę przed kompem pierwszy raz od 3 tygodni bo byliśmy długo w szpitalu. Dziubek dostał leki, które dobrze znosi więc ryzyko śmierci drastycznie spadło. Uff. ale chciałam dodać, że w szpitalu jeden lekarz pochwalił się czasie luźnej rozmowy tym, że jakiś czas temu kupił posiadłość z ogromnym parkiem ze starodrzewem. Ten lekarz to kardiochirurg dziecięcy. I moja myśl jest taka: nasz dobrobyt jest generowany przez wdzięczność jaką czują do nas inni. Czym więcej robisz dobrego dla innych tym większa leci fala wdzięczności, to jest strumień dobrej energii, który manifestuje się tworząc dobre rzeczy.

Więc bądźmy teraz i róbmy dobro.

czwartek, 13 grudnia 2018

Spokój i miłość na zasiłku

Dla wielu ludzi siedzenie w domu z dzieckiem wydaje się być więzieniem. Nie mogę iść do pracy, bo muszę się zajmować chorym dzieckiem, jak to strasznie brzmi. Wiele miesięcy przygotowywałam sie do nowej kariery, nawet kupiłam już ubrania do biura, myślałam o posiłkach na drugie śniadanie, nie mówiąc już o tym ile godzin spędziłam robiąc zadania żeby zdać egzamin z kursu.Napisałam piękny list motywacyjny. Cieszyłam się że codziennie będę się spotykać z dorosłymi ludźmi, będę z nimi pracować, byłam pełna zapału. Tylko będę, będę i będę.

A teraz jestem. Jestem w domu. Nie wiem jak długo, więc nie mogę nic planować. Nic nie wiem co będzie. Totalna zmiana perspektywy, zmiana myślenia i nastawienia. Przyszłość zniknęła i uświadomiłam sobie, że wszystko co mam jest teraz. Wcześniej myślałam o tym, że przejdę na dietę i już czułam się szczuplejsza w przyszłości, to zniknęło, więc jeśli nie będę na diecie teraz to wcale nie będę, więc już jestem. To samo z ćwiczeniami. Teraz regularnie ćwiczę. Wcześniej treningi były dla mnie ciężka drogą przez mękę do pięknej sylwetki, motywowały mnie aktorki filmowe, chciałam tak wyglądać i trening to była cena jaką trzeba zapłacić, jakieś nieprzyjemne poświęcenie, odliczałam minuty do końca treningu, i jak się skończył nie miałam żadnych endorfin, tylko pocieszenie że już się skończył. Teraz jest inaczej, teraz chcę zmienić styl życia, chcę mieć ćwiczenia w mojej codzienności, tylko po to żeby były, bo chce się wyładować.

Nagle teraz mam bardzo dużo czasu. Całe moje teraz było niezagospodarowane.

Ponadto staram się o zasiłek, więc będzie mnie utrzymywać państwo.  Mam czas i pieniądze, i jestem wdzięczna. Mam ochotę zrobić coś dla społeczeństwa. Mogę zrobić jakieś wielkie dzieło, ale wystarczy malutkie, bo na razie nie mam pomysłu na wielkie. Wcześniej denerwował mnie mój mąż, że zarabia bardzo mało pieniędzy, gdyby zamiatał ulice to zarobiłby więcej. A teraz cieszę się, że robi to co lubi, bo czuję się bezpiecznie. Czuję się zadbana przez społeczeństwo.

Czuję spokój i miłość. Dziękuję.

Może to dziwne, że czuję spokój chociaż moje dzieciątko jest chore. Nadal nie wierzę że coś mu się złego stanie gdy jest przy mnie. Gdybym była codziennie 8 godzin w pracy to umierałabym ze strachu.


niedziela, 9 grudnia 2018

Pasja

Grudniowa niedziela, za oknem zacina lodowaty deszcz. W domu napaliliśmy i siedzimy przed telewizorem, leci jakaś komedia, nawet śmieszna. Fajnie tak sobie komentować wspólnie głupkowaty film. Są tu wszyscy oprócz mojego mężusia, który woli tą niedzielę spędzać w sadzie i owijać małe drzewka siatką chroniącą przed sarnami.

Mój mężuś nie lubi jeździć ani na wakacje, ani nigdzie gdzie nie ma orzechów, lub interesujących informacji o orzechach włoskich. Wieczory spędza przeczesując internet w poszukiwaniu info o nowych odmianach. Wie absolutnie wszystko o tym gatunku, chociaż sam twierdzi inaczej. Pamięta wszystkie informacje o każdej odmianie a zna ich około 150, a może już 200. Sam krzyżuje ich geny żeby uzyskać idealną odmianę, zawierającą wszystkie najważniejsze cechy. Wierzę, że mu się uda.

Często mnie to wkurza, bo nie ma czasu dla rodziny, bo wiecznie brudny, bo często nie ma w ogóle kasy, bo to biznes sezonowy, i ciężki, i niszczy jego zdrowie w szybkim tempie. Jakieś plusy? Misja dla ludzkości. Piszę poważnie. Poczucie misji, życie z prawdziwą pasją i uczucie bycia potrzebnym dla świata. A przynajmniej dla Polski. Tak naprawdę to go podziwiam.