poniedziałek, 21 listopada 2016

Jestem z Miasta

Wychowałam się na blokach z wielkiej płyty. Parafia w której przystępowałam do pierwszej komunii liczy 10 tysięcy ludzi. Do liceum dojeżdżałam autobusem miejskim, do sąsiedniego miasta, które liczy 200 tysięcy mieszkańców. Przez całe moje dzieciństwo i młodość jadłam tylko rzeczy ze sklepu, a raczej z supermarketu. I byłam przyzwyczajona do sklepowego smaku, w końcu na nim się wychowałam. Na początku wiejskiego życia nic mi nie smakowało (kuchnia teściowej nadal mi średnio podchodzi).
widok z okna na Wawel



W moim nastoletnim życiu marzyłam o zamieszkaniu w Krakowie. Wydawał mi się wspaniałym miastem artystów, pełnym życzliwych, tolerancyjnych ludzi. Pragnęłam tam mieszkać, najlepiej w samym centrum. W centrum ludzkości. Być wśród ludzi. W żytciu bym nie opmyslała, że wyjadę kiedyś na odludzie. Udało mi się dostać na Uniwersytet Rolniczy na Ogrodnictwo, chciałam projektować ogrody. Chciałam wykorzystać ten czas na poznawanie ludzi, by po studiach zostać w Krakowie. Chciałam się zadomowić. Nawet mieszkałam przez rok przy ulicy Jabłonowskich, 700m od Wawelu,
akademik i ryż z warzywami
wtedy dojeżdżałam na zajęcia rowerem plantami do Barbakanu a dalej drogą rowerową. Niestety duża ilość nauki i niskie fundusze (oraz duża nieśmiałość) mocno ograniczyły moje wyjścia gdziekolwiek, więc moja integracja z tym miastem wypadła bardzo kiepsko

W tym czasie zaczęłam się interesować zdrowym odżywianiem. Od kilku lat nie jadłam mięsa i czułam się dość beznadziejnie, zero energii, w dodatku byłam gruba (mniej szczupła niż koleżanki). Czułam się ociężała i ospała. 
bardzo zdrowotne wygłupy,
mój strój juwenaliowy był związany z uczelnią,
jeszcze nie wiedziałam gdzie mnie wystrzeli życie
Czym bardziej zagłębiałam się w tajniki zdrowych liści tym bardziej pragnęłam wyjechać na świeże powietrze z dala od smogu. Wyobrażałam sobie siebie pełną energii, na wsi, jedzącą zdrowe organiczne jedzenie. Krakowianie których poznałam okazali się średnio sympatyczni, więc kumplowałam się z innymi imigrantami studenckimi, i po piątym roku wszyscy znajomi odjechali do swoich małych, odległych miejscowości. Więc ja też wróciłam do rodziców, ale na bloki. Wtedy już poważnie marzyłam o domku w górach. W czasie studiów poznałam mojego ukochanego mężunia, ale zaczęliśmy się spotykać jak miałam 26lat. Bardzo szybko wyjechałam do niego na wieś, i już mija czwarty rok mojej farmerskości. Pisze to żebyście wiedzieli że jestem dopiero początkującą farmerką. Pamiętam to jak pierwszy raz przyjechałam do domu mojego ukochanego. Przy kolacji wszyscy zaczęli rozmawiać o tym co posadzić w przyszłym roku na polu, rabarbar czy coś tam. Czułam się jakbym przyleciała na inną planetę.

Więc wyjechałam na odludzie już prawie 4 lata temu i od tamtej pory się uczę. Poznaję inne życie. Mój ukochany uczy mnie praw przyrody, bo śród nich sie wychował. Chciałam żeby swoje jedzenie zadziałało na mnie proenergrtycznie, niestety nadal czuję się jako tako. Niedawno (3 lata temu) dowiedziałam się że mam niedoczynność tarczycy i cały czas kombinuję jak ją wyleczyć. Jak na razie moim największym odkryciem medycznym jest to, że najbardziej leczy śmiech, towarzystwo wesołych osób. Nie mogę powiedzieć, żeby na wsi były jakieś wielkie tłumy ludzi, ale przynajmniej sąsiedzi spotykają się przy ognisku. Nie raz spędzam z mężem wiele godzin przy pracy.

Prawdziwe antidotum to życzliwi ludzie. Prawdziwe lekarstwo to śmianie z ludźmi. A zdrowe jedzenie na drugim miejscu.
Wieczór panieński kumpeli z liceum, po prawej ja

szalejemy :D

dobrze mieć znajomych

Krakowskie juwenaliowe tłumy ludzi

i jeszcze więcej tłumów ludzkości
pod uczelnią poznałam mojego ukochanego męża <3

2 komentarze: